Proza

Jak zostałem agentem firm farmaceutycznych

szczepienia firmy farmaceutyczne spisek
(Fot. Kids & Family)

Zamieszanie z odrą sprawia, że na powierzchnię wypływa znów tylko jeden temat związany ze zdrowiem. Rzadko piszę o szczepieniach ale mimo to zdarzają się komentarze lub prywatne wiadomości wprawiające w konsternację. Zaczynając od tego, że się na niczym nie znam, przez to, że wcale nie szczepię dziecka, tylko muszę tak mówić, do tego, że, jak wszyscy, pracuję dla firm farmaceutycznych. Kto by pomyślał, że to wszystko prawda…

Czas na male wyznanie – jak zostałem agentem o kryptonimie „Tata Farmaceuta”. To było na początku ciąży, 20 m-cy temu. Pewnego dnia, jak zwykle pracowałem sobie spokojnie na uczelni bawiąc się moimi chemikaliami. Po pracy wróciłem do domu. Późnym popołudniem ktoś zapukał do drzwi. Uspokoiłem psa i otworzyłem. Za drzwiami stał jakiś pan. Koło czterdziestki, elegancko ubrany, dość przystojny, z ładnym neseserem. Miał sympatyczną aparycję, miło się uśmiechał, chociaż miał w sobie coś tajemniczego.

Przedstawił się jako przedstawiciel firmy farmaceutycznej i powiedział, że ma ofertę. Jestem farmaceutą, więc odruchowo zaprosiłem go do domu, zrobiłem mu, żonie i sobie kawę. Pan podskoczył jeszcze do swojego drogiego, służbowego samochodu. Okazało się, że miał pączki i ciastka z manufaktury. Usiedliśmy razem w salonie, zrobiło się miło. Tylko Borys dziwnie warczał cały czas…

Pan powiedział, że obserwuje mnie od jakiegoś czasu i widzi mój potencjał. Poczułem się doceniony, nie zdziwiło mnie to, przecież każdy wie, że firmy farmaceutyczne wiedzą wszystko lepiej, niż Watykan. Rozmowa przebiegała następująco.
– Chcielibyśmy, żeby został Pan naszym agentem. Chcielibyśmy, żeby propagował Pan ludobójstwo szczepień – zaczął z grubej rury przedstawiciel.
– Hmm, poważna sprawa – udałem zaskoczenie. Każdy związany ze zdrowiem wie, jak to działa ale nikt niewtajemniczony nie zna szczegółów. Zaciekawiło mnie to.
– Tak, bardzo poważnie to traktujemy. Powiem Panu, w tajemnicy, że musimy o to dbać, bo to nie tylko nasze główne źródło dochodów ale też sposób kontrolowania umysłów całej zachodniej ludności.
– Niesamowite! – ponownie wyraziłem nieszczere zdziwienie i jednocześnie szczerze zaciekawiłem się, bo poczułem się wyróżniony.
– Niech Pan nie będzie skromny – zaśmiał się sympatycznie – Wiem, że Pan to co najmniej podejrzewał. Ale do rzeczy.
– No dobrze.- Trochę niegrzecznie mu przerwałem ale mój racjonalizm trochę nie pozwalał mi tak po prostu uwierzyć, że to się może udać.
– Ale jak Pan to widzi? Nie jestem nikim znanym. Jak miałbym ludzi do czegokolwiek namawiać? W telewizji? Z moją twarzą? – zartem rozładowałem napięcie. Wszyscy się śmialiśmy ale najgłośniej i najbardziej histerycznie rechotała moja żona.

– Spokojnie, wszystko mamy zaplanowane – ponownie szelmowski uśmiech.
– Słucham Pana – teraz już miałem zamiar uważnie wybadać sprawę.
– W dzisiejszych czasach najlepiej dotrzeć do ludzi przez internet. Założy Pan bloga.
Moja żona pisnęła z zachwytu. Zawsze przesiadywała na fejsbuku i tym… tam… insterkramie. Nic o tym nie wiedziałem, więc skrzywiłem się powątpiewająco.
– Jesteście na początku ciąży, to dobry moment na jakiś przełom w życiu – teraz było widać, że już płynie. Dalej mu nie przerywałem. – Zacznie Pan powoli publikować jakieś materiału o zdrowiu, dzieciach, rodzicielstwie, badaniach naukowych, przecież jest Pan naukowcem. Wszystko dostanie Pan na tacy, tylko doda trochę Waszych zdjęć, żeby było zupełnie autentycznie. Najlepsze jest to, że Pan wcale nie będzie pisał o szczepieniach! Będzie Pan mówił, że niby nudny temat i każdy się na tym teraz zna, jak na piłce nożnej – Oboje z żoną otworzyliśmy usta z podziwu, zamiast zaśmiać się z żartu.
– Genialne – kiwnąłem z uznaniem głową.
– Widzi Pan, plan jest taki, że będzie Pan nakłaniał niemówiąc o tym wcale. To wyższa szkoła jazdy ale jest Pan genialny, więc da radę.
– Mam kilka wątpliwości – mój betonizm oczywiście nie dał mi się tak po prostu cieszyć chwilą. Moja żona sprzedała mi soczystą mukę w ramię. Jej drobne piąstki boleśnie się wbijają. – Ał! Ale oczywiście nie będę musiał szczepić dziecka? Oboje wiemy, że nikt z wykształceniem medycznym nie szczepi swoich dzieci, tylko cudze.
– Nie, nie, spokojnie. Wszystkich już zdążyliśmy…- zawahał się, chciał to ładnie ująć – zwerbować. Panu rodzi się dopiero pierwsze dziecko, dlatego teraz przychodzę. Sfałszujemy książeczkę zdrowia dziecka, cała przychodnia w tym mieście dla nas pracuje, nie będzie problemu. Może pan nawet zrobić zdjęcie w trakcie symulacji szczepienia, żeby było całkiem bez zarzutu.
– No tak, antyszczepionkowcy – pokiwałem głową zafrapowany.
– Dokładnie, ta grupka oświeconych ludzi jest dużym zagrożeniem dla nas.  I naszych interesów – dodał złowrogim tonem. – Ich zdrowy rozsądek i dobre podstawy wiedzy naukowej sprawiają, że są nie do przekonania. Musimy walczyć o tych niezdecydowanych!
– Wie Pan co? Z którego Pan jest koncernu? Nie mówił Pan.
– Z każdego! – szeroki uśmiech – Jesteśmy tak na prawdę jednym żydomasońskofarmaceutycznym kondominium, więc razem dbamy o wspólny interes. Dziwi mnie, że jeszcze nie zapytał Pan, co z tęgo będzie miał, to w końcu dużo pracy i wielki wysiłek.
– Jestem naukowcem i pracuję dla dobra ludzkości, pieniądze nigdy nie były moim priorytetem – Żona zaczęła się dusić ciastkiem – Ale już miałem o to pytać.
– Krótko. 50 tysięcy dolarów, co miesiąc przez cały czas trwania agentury. Pewnie po dwóch czy pięciu latach Pan się przeje. Oczywiście nie będzie mógł Pan jawnie korzystać z tych pieniędzy, więc wie Pan. kilkunastoletni samochód, wakacje góra raz w roku, do pracy PKP, a nie mercedesem, skromne życie, dom wykończony dopiero za kilka lat.
– Rozumiem – policzyłem szybko ile z tego może być na przyszłość dla mojej nieszczepionej rodziny.

Pan przedstawiciel całego przemysłu farmaceutycznego wyczuł lekkie napięcie. Powiedział, że musi zadzwonić, a my mamy porozmawiać. Wyszedł na betonowy taras z telefonem przy uchu. Rozmawiając podziwiał kępki trawy przebijającej się przez gruzowisko podwórka. A my chwilę milczeliśmy. Po minucie oboje jednocześnie krzyknęliśmy „Robimy to!”. Przedstawiciel zapewne usłyszał, bo momentalnie zakończył lipną rozmowę i wpadł do salonu.
– Świetnie! – Otworzył walizeczkę. – Mam tu zaliczkę za pierwszy miesiąc, musimy tylko dopełnić formalności.
– Oczywiście. – Odpowiedziałem.
Pan wyjął z torby zwój papieru, pięć czarnych świec, czarną kredę. Przyzwał diabła, podpisaliśmy cyrograf krwią i dostaliśmy nasze pieniądze. Siedzieliśmy wszyscy jeszcze chwile razem żartując ale diabeł w pewnej chwili stwierdził, że musi lecieć, bo musi jeszcze wpaść do kuloziemców. Bez niego rozmowa już się nie kleiła, więc Pan przedstawiciel uścisnął nam ręce, podarował resztę pączków, no i oczywiście wręczył notesiki oraz długopisy. Grzecznie się pożegnał i pojechał.

Zostaliśmy sami z żoną i psem. Siedzieliśmy wtuleni w siebie, głaskałem jej brzuszek i rozmyślałem o czekającej mnie sławie i pieniądzach, jako Tata Farmaceuta. Żona w pewnej chwili przerwała błogie milczenie.
– Trzeba było się targować!

2 thoughts on “Jak zostałem agentem firm farmaceutycznych

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *